Pojechaliśmy z Agą i Olą do Chorzowskiego Zoo. Upał, 32 stopnie w cieniu. Ledwo staliśmy na nogach, wypiliśmy z Maxem po podliczeniu na spólkę - 7,5 litra wody!! Było duszno, gorąco, słońce spaliło mi całe ramiona (szkoda,że nie nogi :)
Najpierw lało się z nas - bo taki był upał, a ok 16 - dosłownie w 2 minuty rozpętała się burza. Dolecieliśmy do dyrekcji Zoo, pozwolili nam wejść, przynieśli krzesła. Przeczekaliśmy najgorszą burzę pół godziny w dyżurce.
Przestało lać jak z cebra, padało troszkę, więc postanowiliśmy szybko dobiec do tramwaju.
Ale na całej drodze były kałuże takie, jakby padało co najmniej 3 dni pod rząd. Więc skorzystaliśmy z okazji, mama zdjęła buty, Maksio wskakiwał w każdą kałużę i chlapał wszystko dookoła. Od stóp do głów - cali byliśmy mokrzuteńcy :)
Temperatura nie spadła poniżej 28, wiec mam nadzieję, że obędzie sie bez kataru.
Masich stwierdził, że był to najfajniejszy wyjazd wszechczasów.
A gdy staliśmy tak w tej dyżurce Zoo, ja mówię:
- No i patrzcie, leje jak z cebra, mamy kawał drogi do przejścia, a jak ta burza potrwa 4 godziny? Będziemy tak tu siedzieć do nocy?
Maks mówi: Mamo, uspokój się i nie histeryzuj
:)

































































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz